piątek, 5 lutego 2016

3 miesiące, 3 spektakle, 3 teatry, 3 miasta.


Po dość długiej przerwie wracam. Mimo chęci i wielkich tematów, które układałam w głowie i chciałam tutaj pokazać brak czasu przeszkodził mi w tym i dopiero teraz mogę powoli realizować swoje plany. Jako, że już dawno wiedziałam, że teatr teatru będzie tutaj dość często poruszany, jakoś trzeba zacząć. 
Trójka będzie dzisiaj dominującą liczbą. Obejrzałam trzy spektakle w okresie 3 miesięcy, każdy w innym teatrze i każdy w innym mieście. Opisywać spektakle będę w kolejności chronologicznej - od tego, który został przeze mnie obejrzany jako pierwszy, aż do tego, który widziałam niedawno. Ich kolejność także mówi, który z nich jest najlepszy - "ostatni będą pierwszymi", a więc spektakl który obejrzałam na końcu jest według mnie najlepszy.
Zaczynajmy!


LISTOPAD

3.Król

Teatr im. L. Solskiego w Tarnowie
Reżyseria: Małgorzata Warsicka


Teatr im. L. Solskiego jest bardzo bliski mojemu sercu. Pochodzę z Tarnowa, to tutaj miałam pierwsze doświadczenia z teatrem i na dobrą sprawę to tutaj się w nim zakochałam.
Na spektakl trafiłam - można rzec - przypadkiem, bowiem tego dnia miało miejsce ogłoszenie wyników Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury  Polskiej "Klasyka Żywa", w którym to właśnie m.in. "Król" walczył o nagrodę. 
"Król" to monodram Matyldy Baczyńskiej na podstawie tekstów Juliusza Słowackiego ("Król Duch").
Historia opisana przez Słowackiego mogłaby wydawać się nieaktualna, ale czy na pewno? Matylda Baczyńska w trakcie spektaklu jest dla mnie objawieniem. Mimo tego, że mówi językiem nie z tej epoki, dzięki emocjom, które wkłada w grę możemy zrozumieć, jakie było przesłanie dzieła. Oddaje całą sobą to, co widz powinien zobaczyć, zrozumieć. To był pierwszy spektakl na którym wzruszyłam się do tego stopnia, że musiałam hamować łzy, które zakręciły się już w oku. Dochodzimy do takiego momentu podczas oglądania, że nie wiemy, czy aktorka naprawdę to wszystko przeżywa, czy to tylko gra, ale za to jaka - wręcz perfekcyjna. Ten spektakl to małe arcydzieło (które na szczęście zostało nagrodzone, nie pominięto go) - emocje budują bardzo dużą część tego spektaklu.
Wszystko zostaje dopełnione scenografią i miejscem, które zostało wybrane na rozgrywanie tej sztuki. Sena underground, dość mała, na pewno na tyle, aby widz miał bardzo bliski kontakt a aktorem. Często jest to kontakt "oko w oko" gdzie i widz może zobaczyć emocje u aktora, aktor u widza. A scenografia? W zestawieniu z interpretacją takiego utworu daje nad niezwykły kontrast. 
Po całym spektaklu, po wyjściu z sali zadaje się tylko jedno pytanie: "To już? tak szybko?" dlatego tylko, że chce się więcej. Warto poświęcić te 80 minut i wybrać się, aby przeżyć coś niesamowitego. Będzie to możliwe 7 i 9 lutego :)


GRUDZIEŃ

2.Narodziny Fryderyka Demuth

Teatr im.Juliusza Słowackiego w Krakowie
Reżyseria: Maciej Wojtyszko


Krakowski teatr przywitałam po raz pierwszy w grudniu. Wszystko dzięki zaproszeniu mojej wspaniałej koleżanki, koneserki dobrej sztuki. Zobaczyłam sztukę, do której chce się wracać. 
Karol Marks - to imię i nazwisko, które znają prawie wszyscy. Wraz ze swoim przyjacielem, Fryderykiem Engelsem uważany jest za ojca socjalizmu. 
W spektaklu widzimy, jak to Karol dbał o swój wizerunek, wizerunek swojej rodziny - przykładny ojciec i kochający mąż. Prawie cały swój czas poświęca na pisanie " Kapitału" (które ostatecznie i tak nigdy nie zostanie w pełni ukończone). Trochę brakuje im pieniędzy, ale przecież dzieło jest tutaj najważniejsze! Na szczęście mają wielu przyjaciół rodziny, jednak tym najwierniejszym, który zostanie do końca, który będzie kłamał i weźmie na siebie owoc nie swojego "zwierzęcego pożądania" jest on - Fryderyk Engels. Zbyt bardzo wierny swojemu przyjacielowi, zbyt dobry czy po prostu ogromnie naiwny? To, jak określimy Fryderyka Engelsa pozostawiam już do indywidualnej oceny.
Jeśli chodzi o aktorów szczególnie chcę wyróżnić Grzegorza Mielczarka i Marcina Sianko. Pierwszego z nich część z nas kojarzy z różnych seriali telewizyjnych (np. z "Majki"), jednak uważam że seriale nie oddają jego kunsztu aktorskiego, a być może bardziej szkodzą temu aktorowi. Tutaj pokazał, co potrafi. To samo mogę powiedzieć o Marcinie Sianko - scena teatru to zdecydowanie miejsce dla nich, kreują wybrane postacie po mistrzowsku.
Spektakl zaskakuje. Widzimy, jak wyglądało życie Marksa i Engelsa, odkrywa przed nami na pewno rzeczy, których nie wiedzieliśmy, powiem jak i tutaj - dzieło było ważniejsze, niż życie prywatne, niż różne sekrety ukryte głęboko w ciemnych zakątkach mieszkania Karola Marksa.

STYCZEŃ

1. W imię Jakuba S.

Teatr Dramatyczny w Warszawie
Reżyseria: Monika Strzępka


Na koniec spektakl, pod którego wpływem jestem cały czas. To taki rodzaj spektaklu, który wbija się głęboko w pamięć i nie chce odpuścić. A zwłaszcza pytanie: dostajesz 24 godziny całkowitej władzy. Co zrobisz? 
No właśnie, co? To pytanie pada bardzo często w trakcie spektaklu. Taką władzę dostał Jakub Szela od władz dawnych zaborców i ją wykorzystał. 24 godziny, kiedy możesz zrobić wszystko i z każdym.
Kto w dzisiejszych czasach nas uciska? Bank, który jest odpowiednikiem arystokracji, a my, społeczeństwo, wobec niego chłopstwem, które jest wykorzystywane, wysysane ze wszystkiego, z czego tylko można? Myślę, że śmiało możemy ukazać to w ten sposób.
W fantastyczny sposób przechodzi się w spektaklu od zdarzeń historycznych do tych współczesnych.Widzimy między nimi analogię.
To spektakl o polakach, którzy zapomnieli, skąd pochodzą. Wszyscy nagle ze stolicy,z arystokracji najpewniej.  A przecie znaczna część jest ze wsi, z chłopstwa pochodzi. Klasa średnia - potomkowie Jakuba Szeli, którzy ciężko pracują na to, aby móc wyrwać się z tego środowiska. Zapomnieć o tamtym pochodzeniu.
Sztuka mocno daje do myślenia, mimo, że pozornie na samym początku niewiele ma wspólnego z dramatem. Śmieszy, bawi. Ale może do śmiech przez łzy? Może to, co jest śmieszne, tak naprawdę powinno być powodem do smutku, do spojrzenia na całą sytuację? Druga część spektaklu jest dużo bardziej mocniejsza. Monolog wypowiedziany przez Krzysztofa Dracza może wzruszyć, pozostawić po sobie czas na refleksję, może mocno wstrząsnąć widzem. Przecież to wszystko prawda. Przecież my w tym wszystkim żyjemy
Kończąc nie mogę pominąć aktora, Krzysztofa Dracza, który zrobił na mnie naprawdę piorunujące wrażenie. W telewizji znany z bardziej komediowych ról, które oczywiście, pozwalają mu na pokazanie siebie, jako aktora, ale po tym co zobaczyłam a scenie Teatru Dramatycznego uważam, że nie w pełni. Pokazał nieznaną dla mnie twarz, cała jego gra i obecność na scenie zwiastowała, że zaraz wydarzy się coś niesamowitego. Krzysztof Dracz przeraża, wzrusza, odpycha, przyciąga.
A Jakub Szela ciągle żywy, tylko inne społeczeństwo i inny zaborca


czwartek, 24 grudnia 2015

Zacznijmy od końca:Historia pewnego wampira

24 grudnia to dla wielu magiczna data. Myśląc o niej mamy przed oczami kolorowo przystrojone choinki, pierniki na stole i prezenty pod świątecznym drzewkiem. Ale czy 24 grudzień może kojarzyć się ze śmiercią, tragedią, stratą? Dla niektórych tak, przecież ludzkie dramaty zdarzają się codziennie. To co dla jednych jest dramatem, dla innych to kwestia wyzwolenia się - od innych, od męczących obowiązków, a w końcu również i od życia.Tak było z Tomaszem Beksińskim.

Nazwisko to zna prawie każdy z nas dzięki twórczości Zdzisława Beksińskiego, który malował niezwykłe, intrygujące rzeczy, działające niezwykle na ludzką wyobraźnię. Tomasz - jego syn, który nie zaznał zbyt wiele uczuć od swojego ojca, od zawsze był niezwykle wrażliwy, co zostało mu już do końca życia. Nieszczęśliwy aż do końca swej drogi poszukiwał tej jedynej, prawdziwej miłości. Jedynym, prawdziwym sense jego życia była muzyka - od 12 roku życia interesował się nią, zwłaszcza muzyką rockową. To dzięki niemu wiele pokoleń poznało muzykę, o której dzisiaj już się prawie nie pamięta a wtedy była trudno dostępna. Niektóre płyty, które posiadał Tomek to prawdziwy rarytas - zdobywał je dzięki ojcu zza granicy, który przyjmował jako zapłata za obrazy.
Swoją karierę zaczął jako licealista w szkolnym radiowęźle, by potem zostać dziennikarzem muzycznym w latach 70-tych. Według mnie najbardziej istotnym rozdziałem w jego karierze były audycje, które prowadził w Radiowej Trójce i jego audycja "Trójka pod Księżycem". Wystarczy posłuchać niektórych z nich aby przekonać się, jaką charyzmatyczną był osobą i jak muzyką działał na młodych ludzi. Nienawidził tandety, która zalewała ówczesną kulturę z czym nie mógł się kompletnie pogodzić. Nie czuł się dopasowany do tego wieku, niejednokrotnie mówił, że powinien urodzić się ze sto lat wcześniej.

Co mu jeszcze zawdzięczamy? Nie każdy o tym wie, spotykam osoby które są zdziwione że to TEN Beksiński tłumaczył Monty Pythona. Sam wspominał, że uwielbiał niebanalny humor, który nie jest wypowiedziany wprost. Mówił o nim tak: Żeby złapać humor Pythonów, trzeba mieć dystans do wielu rzeczy, a przede wszystkim do samego siebie. Znam ludzi, którzy Monty Pythona kompletnie nie rozumieją. To jest humor dla intelektualistów.Starał się aby był zrozumiały i dopasowywał tłumaczenia  do naszych polskich realiów.
W tytule mówimy o wampirze, a to dlatego bo 'Beksa' uwielbiał horrory i literaturę tego samego rodzaju. Pierwszy i ostatni raz bał się oglądając "Kobietę Wąż". Potem nastała era horrorów, gdzie największą rolę odgrywały efekty specjalne, grafika komputerowa a klimatu tutaj niewiele.
Tomek 'Nosferatu' Beksiński swoje mieszkanie nazywał kryptą, marzył o spotkaniu z prawdziwym wampirem, sam kreował mocno ten swój wizerunek. Jako dzieciak potrafił nagle ugryźć kogoś w szyje, w dorosłości ciągle to robił, ale już w innych sytuacjach, tych intymnych, o czym sam wielokrotnie mówił.

Ojciec malował koszmary, a on żył w koszmarze. Samotność, niezrozumienie, nieodnalezienie się w tym nowym, pędzącym i nowoczesnym świecie niszczyła go. Tajemnicza Joasia, kobieta jego życia porzuciła go, co być może tylko popchnęło go do samobójstwa, które już niejednokrotnie próbował popełnić. W wieku 18 lat rozwiesił klepsydry informujące o jego śmierci. Sam Tomek uważał to za świetny żart (w przeciwieństwie do innych) i do końca życia jedna z nich wisiała na drzwiach do pokoju w jego warszawskim mieszkaniu. W wieku 16 lat,21 i w późniejszym czasie podjął jeszcze kilka prób samobójczych, ale ta którą podjął 24.12.1999 roku okazała się dla niego udaną.
Fascynował się śmiercią i w kocu jej dosięgnął. Nie potrafił poradzić sobie wtedy, nie udałoby mu się odnaleźć tym bardziej teraz, kiedy świat pędzi jak oszalały, nie ma miejsca na wartości, kicz zalał już dawno cały świat.

Jego ostatni felieton w "Teraz Rock" i ostatnia radiowa audycja była podsumowaniem i pożegnaniem. Ostatnimi słowami przed końcem. Łamiący się głos, niezwykle smutne słowa, które mogliśmy usłyszeć 12 grudnia 1999 roku były właśnie zapowiedzią tego, co miało się zakończyć.
Być może przeczuł to, co stanie się ze światem.
Ten post to swoistego rodzaju upamiętnienie i przypomnienie - nie wnosi nowych informacji o samym Tomku, nie mówi o tym, co można było zrobić, aby do tego nie doszło. Tomek żyje tak długo, jak o nim pamiętamy. A pamiętać o nim należy i mówić nowemu pokoleniu. Niech muzyka mu gra, tam gdzie teraz jest przez cały czas.

Spójrzmy więc wstecz i wspomnijmy to, dla czego warto było żyć. Kruk Edgara Allana Poe. Zamek Karmazynowego Króla. 17 minuta Ech Pink Floyd. James Bond. Nights In White Satin The Moody Blues. Adagio Albinioniego. Kobieta Wąż (The Reptile) w kwietniu 1970 roku – seans w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni bałem się na horrorze. Atom Heart Mother. Andante z Tria Es-dur Schuberta. Tom and Jerry. Coca-cola i ketchup. Rzygający grubas w Sensie życia wg Monthy Pythona. Czas apokalipsy. Drugi koncert Marillion w Gdańsku, gdy Fish śpiewał Lawendy „tylko” dla mnie i Anki. Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie Joe Kidd. O fortuna – pierwsza pieśń z Carmina Burana Carla Orffa. Twin Peaks. Wizyta w Domu Kobiety Węża (Oakley Court pod Londynem). Wzruszenie, gdy przyszło mi zapowiedzieć koncert Petera Hammilla w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy 14 października 1995. Miłość w czasach zarazy Marqueza. Lost Highway. Noc i poranek 31 maja 1998...Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać.