czwartek, 24 grudnia 2015

Zacznijmy od końca:Historia pewnego wampira

24 grudnia to dla wielu magiczna data. Myśląc o niej mamy przed oczami kolorowo przystrojone choinki, pierniki na stole i prezenty pod świątecznym drzewkiem. Ale czy 24 grudzień może kojarzyć się ze śmiercią, tragedią, stratą? Dla niektórych tak, przecież ludzkie dramaty zdarzają się codziennie. To co dla jednych jest dramatem, dla innych to kwestia wyzwolenia się - od innych, od męczących obowiązków, a w końcu również i od życia.Tak było z Tomaszem Beksińskim.

Nazwisko to zna prawie każdy z nas dzięki twórczości Zdzisława Beksińskiego, który malował niezwykłe, intrygujące rzeczy, działające niezwykle na ludzką wyobraźnię. Tomasz - jego syn, który nie zaznał zbyt wiele uczuć od swojego ojca, od zawsze był niezwykle wrażliwy, co zostało mu już do końca życia. Nieszczęśliwy aż do końca swej drogi poszukiwał tej jedynej, prawdziwej miłości. Jedynym, prawdziwym sense jego życia była muzyka - od 12 roku życia interesował się nią, zwłaszcza muzyką rockową. To dzięki niemu wiele pokoleń poznało muzykę, o której dzisiaj już się prawie nie pamięta a wtedy była trudno dostępna. Niektóre płyty, które posiadał Tomek to prawdziwy rarytas - zdobywał je dzięki ojcu zza granicy, który przyjmował jako zapłata za obrazy.
Swoją karierę zaczął jako licealista w szkolnym radiowęźle, by potem zostać dziennikarzem muzycznym w latach 70-tych. Według mnie najbardziej istotnym rozdziałem w jego karierze były audycje, które prowadził w Radiowej Trójce i jego audycja "Trójka pod Księżycem". Wystarczy posłuchać niektórych z nich aby przekonać się, jaką charyzmatyczną był osobą i jak muzyką działał na młodych ludzi. Nienawidził tandety, która zalewała ówczesną kulturę z czym nie mógł się kompletnie pogodzić. Nie czuł się dopasowany do tego wieku, niejednokrotnie mówił, że powinien urodzić się ze sto lat wcześniej.

Co mu jeszcze zawdzięczamy? Nie każdy o tym wie, spotykam osoby które są zdziwione że to TEN Beksiński tłumaczył Monty Pythona. Sam wspominał, że uwielbiał niebanalny humor, który nie jest wypowiedziany wprost. Mówił o nim tak: Żeby złapać humor Pythonów, trzeba mieć dystans do wielu rzeczy, a przede wszystkim do samego siebie. Znam ludzi, którzy Monty Pythona kompletnie nie rozumieją. To jest humor dla intelektualistów.Starał się aby był zrozumiały i dopasowywał tłumaczenia  do naszych polskich realiów.
W tytule mówimy o wampirze, a to dlatego bo 'Beksa' uwielbiał horrory i literaturę tego samego rodzaju. Pierwszy i ostatni raz bał się oglądając "Kobietę Wąż". Potem nastała era horrorów, gdzie największą rolę odgrywały efekty specjalne, grafika komputerowa a klimatu tutaj niewiele.
Tomek 'Nosferatu' Beksiński swoje mieszkanie nazywał kryptą, marzył o spotkaniu z prawdziwym wampirem, sam kreował mocno ten swój wizerunek. Jako dzieciak potrafił nagle ugryźć kogoś w szyje, w dorosłości ciągle to robił, ale już w innych sytuacjach, tych intymnych, o czym sam wielokrotnie mówił.

Ojciec malował koszmary, a on żył w koszmarze. Samotność, niezrozumienie, nieodnalezienie się w tym nowym, pędzącym i nowoczesnym świecie niszczyła go. Tajemnicza Joasia, kobieta jego życia porzuciła go, co być może tylko popchnęło go do samobójstwa, które już niejednokrotnie próbował popełnić. W wieku 18 lat rozwiesił klepsydry informujące o jego śmierci. Sam Tomek uważał to za świetny żart (w przeciwieństwie do innych) i do końca życia jedna z nich wisiała na drzwiach do pokoju w jego warszawskim mieszkaniu. W wieku 16 lat,21 i w późniejszym czasie podjął jeszcze kilka prób samobójczych, ale ta którą podjął 24.12.1999 roku okazała się dla niego udaną.
Fascynował się śmiercią i w kocu jej dosięgnął. Nie potrafił poradzić sobie wtedy, nie udałoby mu się odnaleźć tym bardziej teraz, kiedy świat pędzi jak oszalały, nie ma miejsca na wartości, kicz zalał już dawno cały świat.

Jego ostatni felieton w "Teraz Rock" i ostatnia radiowa audycja była podsumowaniem i pożegnaniem. Ostatnimi słowami przed końcem. Łamiący się głos, niezwykle smutne słowa, które mogliśmy usłyszeć 12 grudnia 1999 roku były właśnie zapowiedzią tego, co miało się zakończyć.
Być może przeczuł to, co stanie się ze światem.
Ten post to swoistego rodzaju upamiętnienie i przypomnienie - nie wnosi nowych informacji o samym Tomku, nie mówi o tym, co można było zrobić, aby do tego nie doszło. Tomek żyje tak długo, jak o nim pamiętamy. A pamiętać o nim należy i mówić nowemu pokoleniu. Niech muzyka mu gra, tam gdzie teraz jest przez cały czas.

Spójrzmy więc wstecz i wspomnijmy to, dla czego warto było żyć. Kruk Edgara Allana Poe. Zamek Karmazynowego Króla. 17 minuta Ech Pink Floyd. James Bond. Nights In White Satin The Moody Blues. Adagio Albinioniego. Kobieta Wąż (The Reptile) w kwietniu 1970 roku – seans w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni bałem się na horrorze. Atom Heart Mother. Andante z Tria Es-dur Schuberta. Tom and Jerry. Coca-cola i ketchup. Rzygający grubas w Sensie życia wg Monthy Pythona. Czas apokalipsy. Drugi koncert Marillion w Gdańsku, gdy Fish śpiewał Lawendy „tylko” dla mnie i Anki. Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie Joe Kidd. O fortuna – pierwsza pieśń z Carmina Burana Carla Orffa. Twin Peaks. Wizyta w Domu Kobiety Węża (Oakley Court pod Londynem). Wzruszenie, gdy przyszło mi zapowiedzieć koncert Petera Hammilla w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy 14 października 1995. Miłość w czasach zarazy Marqueza. Lost Highway. Noc i poranek 31 maja 1998...Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać.